Po lekturze dość nijakiego komiksu
„Batman. Ostatnia Krucjata” moje oczekiwania względem nowych
tytułów sygnowanych nazwiskiem Franka Millera znacznie się
pomniejszyły. Nigdy nie byłem jego wiernym fanem, acz kilka
komiksów (w tym jego Batmany) były dla mnie ważne, dlatego sięgam
po następne, bo jestem ciekaw co nowego wykombinował. No cóż,
jakby nie patrzeć Frank to już dziadek (źle chłop wygląda,
życzymy mu dużo zdrówka!), który jako twórca najlepsze lata ma
już za sobą. Okazuje się jednak, że ma coś jeszcze do
powiedzenia w kwestii Batłomieja.
W pewnych dziwnych okolicznościach
(totalnie pulpowy patent, którego Wam nie będę zdradzał) na ziemi
pojawiają się setki Kryptonijczyków (chyba tak się to pisze,
przynajmniej tak jest w komiksie, nie pytajcie mnie dlaczego nie
„Kryptończyków”), czyli ludzi przybyłych z planety przodków
Supermana. Dowodzeni są przez guru, który sugeruje, że jego lud
powinien mieć boski status: ma zamiar zapanować nad ziemią i
uczynić jej mieszkańców swoimi podwładnymi. Cała sytuacja
sprawia, że Batman, który od lat jest na emeryturze postanawia się
aktywować i nacisnąć na odcisk dziada dążącego do
totalitaryzmu. Na pewnym poziomie komiks ten jest też opowieścią o
walce z terroryzmem, gdyż poczynania Kryptonijczyków bez większego
problemu można porównać do działań islamskich fundamentalistów.
I podejrzewam, że ta interpretacja bardzo spodobałaby się samemu
Millerowi, który zdaje się być jednostką wierzącą w
„Amerykański sen”, który zakłócany jest przez złych
mudżahedinów. Nie trudno pokusić się o interpretacje, że w jego
oczach Stany Zjednoczone są właśnie takim superbohaterem
chroniącym świat przed złem.
Co istotne Batłomiej nie jest tu
jedyną główną postacią, bo ważne role odgrywają w tym komiksie
również Wonder Woman, Superman (czyli mamy tu trzy filary Justice
Legue) i kobieca pomagierka Batmana. Bruce jest schorowanym
staruszkiem, któremu ciężko już wkroczyć do fizycznej akcji.
Podpiera się jednak gadżetami i snuciem intryg, które mają na
celu uratować świat. Jego stopień zaangażowania w sprawy jest
więc rozpisany realistycznie, czuć w tej opowieści, że jest już
starszym człowiekiem który swoje przeszedł, i te elementy wpadają
nadzwyczaj dobrze – to faktycznie mogłaby być ostatnia akcja
przykutego do foteli w batcave Batmana. To bardzo dodaje tej
opowieści uroku, bo czyni ją odmienną od wszystkich innych
historii o Nietoperzu. Pewnym minusem jest jednak to, że Miller
otwiera sobie w magiczny sposób furtkę do następnych opowieści.
No ale przecież dobrze wiemy, że komiksy o Batmanie nie przestaną
się i tak ukazywać, więc w sumie dlaczego nie miałby dziać się
w uniwersum będącym Millerowską interpretacją? W końcu jak
stwierdza Superman „Świat potrzebuje Batmana”.
Frank napisał komiks do spółki z
Brianem Azzarello. Tak jak w przypadku „Ostatniej Krucjaty” nie
wiem jak przebiegał podział obowiązków. Tu jednak wiadomo
przynajmniej, że to duży scenariusz nad którym musiało być dużo
pracy, więc było się czym dzielić. Narracyjnie jest bardzo
dobrze, szczególnie ciekawie wypada patent komentowania akcji za
pomocą wypowiedzi z internetu/facebooka, bo jest to naturalne
rozwinięcie korzystania z prowadzenia opowieści za pomocą szumu
informacyjnego, który tak dobrze zawsze wykorzystywał Miller w
swoich scenariuszach.
Głównym grafikiem serii jest Andy
Kubert, którego plansze prezentują się bardzo udanie i jego krecha
świetnie pasuje do Bat-historii. Kilka pomniejszych rozdziałów
zilustrował też sam Miller i nie wyglądają źle, ale nie jest to
praca za którą ten twórca zostanie zapamiętany. Gościnnie
pojawiają się też John Romita Jr. I Eduardo Risso i robią
wszystko dobrze. Tusz natomiast kładł legendarny inker Klaus
Janson.
Nie mając już żadnych oczekiwań
całkiem miło się zaskoczyłem, bo „Rasa Panów” to fajne
Batmańskie czytadło. Jeśli jesteście fanami Nietoperza to chcecie
to przeczytać. Frank Miller powrócił i może nie jest w szczytowej
kondycji, ale czuć, że to on pisał ten komiks. Nie jest źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz