środa, 27 czerwca 2018

Rapp. Zaginione dzienniki Tesli. Jeff Smith




Znów wrzucam na ruszt komiks jednego z gości tegorocznej Komiksowej Warszawy. Tym razem jest to opasła powieść graficzna autorstwa Jeffa Smitha, twórcy słynnego „Gnata”.

„Rapp. Zaginione dzienniki Tesli”, bo o niej mowa, to opowieść science fiction, która jest zakręcona jak świński ogon. Poznajemy w niej złodzieja dzieł sztuki, który dzięki specjalnej, przenośnej maszynie podróżuje między wymiarami by łatwiej mu było uciec i opchnąć towar. Tak się też składa, że nasz bohater jest w posiadaniu zaginionych notatek Nikolaia Tesli i na drugim poziomie to opowieść czerpiąca garściami z teorii spiskowych, bo śladem naszego protagonisty rusza rząd, który chce zagarnąć te materiały by wykorzystać je w niecnych celach. Nie będę Wam zdradzał wszystkich smaczków, ale w trakcie swojej opowieści Smith odkrywa jeszcze wiele kart (zarówno tych związanych z podróżami między wymiarami, projektami Tesli jak i dotyczących życia naszego bohatera), dzięki czemu trudno się nudzić podczas lektury.




Mimo iż jest to opowieść na pewnym poziomie traktująca również o Tesli to o dziwo zabrakło tu niezwykle modnego retrofuturyzmu, który pojawia się zazwyczaj w opowieściach o tym słynnym naukowcu. To raczej komiks w konwencji przypominającej „Z archiwum X” i myślę, że najbardziej spodoba się miłośnikom teorii spiskowych. Swoją drogą Smith bardzo sprawnie dawkował elementy fantastyczne, dzięki czemu można ten komiks odbierać jako dramat o facecie z problemami (z alkoholowym na czele). Łatwo się utożsamić z głównym bohaterem, który jest bardzo przyzwoicie napisaną postacią. Jest tu też trochę z dzieł Philipa K. Dicka, gdyż na pewnym poziomie jest to kryminał w stylu noir połączony z fantastyczną opowieścią o rozpadającym się świecie. Tak, to wielowątkowa opowieść, mająca wiele warstw i przez to jest trudna do jednoznacznego sklasyfikowania.

„Rapp” nie jest zły od strony graficznej, ale zabrakło mi tego co najbardziej lubię w stylu rysunków Smitha – cartoonowości, którą w „Gnacie” reprezentowali tytułowi bohaterowie. Tu wszystkie postacie rysowane są semirealistyczną kreską. Od strony sekwencyjności to bardzo dobra robota udowadniająca, że Smith jest „komiksowym zwierzęciem”, które znakomicie rozumie język medium. Zapewne niejednego czytelnika mogą zachwycić jego możliwości opowiadania obrazem, na mnie jednak zrobił umiarkowane wrażenie, bo miałem w pamięci to co pokazał w pierwszych tomach „Gnata” - mam na myśli elementy narracyjne przeszczepione niejako z animacji, imitujące ruch. Niemniej również w ostatnich odcinkach swojej epopei Smith już prezentował inny rodzaj narracji obrazem, więc to pewnie efekt tego, że jego styl ewoluował w inną stronę. Trochę mi szkoda tego elementu, bo sprawiał, że warsztat tego autora był unikalny.

Oryginalnie komiks ukazywał się w czerni i bieli – my dostajemy wersję koloryzowaną. Mnie osobiście te kiczowate komputerowe barwy nie zachwycają i dam sobie łeb uciąć, że w pierwotnej wersji komiks prezentuje się lepiej. Koloryzowanie wyszło znacznie gorzej niż w „Gnacie” (w którym barwy bardzo mi się podobają, bo podkreślają bajkowość tej historii) i z racji tego, że to opowieść poniekąd w konwencji noir to wydaje mi się, że tym razem rysunki Smitha powinny być podane w wersji sauté.

Być może tytuł ten nie pojawi się w większości podsumowań roku, bo nie jest to rzecz wybitna, ale zaręczam, że to dobra opowieść warta kilku godzin z Waszego życia. „Rapp” jednak nie jest „Gnatem”, którym Smith na zawsze zapisze się w historii komiksu. I w gruncie rzeczy to jest największym problemem tego albumu. No ale nie każdy komiks musi być kamieniem milowym w historii medium.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz