środa, 13 czerwca 2018

Daredevil tom 4. Brubaker/Lark



Powiem szczerze, że w duchu jestem chłopaczkiem od kontrkultury ale od czasu dzieciństwa nie czytałem tylu mainstreamowych komiksów co teraz. No ale wychodzi tyle znakomitych przedruków z kalesoniarzami, że żal byłby się nimi nie zainteresować, a przecież i tak mocno selekcjonuję lektury i nie czytam wszystkiego. Co jak co, ale nowego Daredevila musiałem wrzucić na ruszt, bo poprzednie części (pisałem o nich tutaj: klik, klik, klik) były genialne.

Bendis, autor poprzednich tomów zakończył pisanie Daredevila w bardzo nietypowym momencie. Teoretycznie wydawałby się, że pozamykał furtki na emocjonującą fabułę bowiem bohater trafił do więzienia. Co można ciekawego zrobić z super-herosem siedzącym w pierdlu? Na szczęście schedę po Bendisie przejął nie byle kto, tylko mistrz komiksowego kryminału Ed Brubaker. Trudna sytuacja w której znalazł się Matt Murdock stała się dla niego inspiracją do znakomitego, bardzo dramatycznego ciągu zeszytów opisującego losy mściciela zamkniętego za kratami. Murdockowi jest bardzo ciężko w pierdlu, bo mimo iż został osadzony pośród masy ludzi, których posłał do więzienia (jest tam między innymi Kingpin), to dalej musi udawać, że nie jest Daredevilem. Przychodzi mu oczywiście walczyć, ale musi się przy tym kryć przed wszechobecnym monitoringiem. Okazuje się jednak, że największe zagrożenie pochodzi z zewnątrz i jego wrogom udaje się skrzywdzić go bardzo mocno. 



W drugim ciągu zeszytów (niniejsze wydanie zbiera dwa tomy) pisanym przez Brubakera Matt będzie musiał udać się do Europy – nie będę zdradzał dlaczego, żeby nie psuć Wam zabawy z lektury. Pamiętacie znakomity komiks o Punisherze „Eurohit”? Jeśli tak, to mniej więcej wiecie czego się spodziewać. Matt trafia najpierw do Monako, potem do Portugalii, Francji a stamtąd do Szwajcarii. Podąża tropem porwanej kobiety, której zapach przypomina mu Karen Page, ale ostatecznie dotrze do dobrze mu znanej osoby, która sprowadziła na niego nie lada kłopoty.

Warstwą graficzną w tym tomie zajął się Michael Lark. Znając inne komiksy Brubakera muszę przyznać, że ma farta do nienachalnych graficznych narratorów (Sean Phillips!). Z Larkiem, który nie szarżuje i prezentuje poprawny, realistyczny styl zgrywa się znakomicie. Kolory są co prawda komputerowe, ale udało się uniknąć kiczu i wszystko prezentuje się bardzo stylowo. 



Co istotne ciąg zeszytów pisanych przez Brubakera zasadniczo odcina się od tego co prezentował Bendis. Jego run Diabła jak na razie kompletnie różni się też poetyką od tego co pisał Miller. Bru ma swój pomysł na fabuły o Daredevilu i wcale nie ma zamiaru odcinać kuponów od tego co zrobili jego znamienici koledzy po fachu. Odciąga bohatera daleko od Hell's Kitchen i problemów jakimi musiał przejmować się w runie Bendisa, ale ostatecznie sprząta cały bałagan i domyka wątki które pootwierał jego poprzednik. Muszę przyznać iż mimo tego, że Brubaker miał pod górkę to poradził sobie genialnie. Co prawda mamy do czynienia z typową opowieścią gatunkową, a nie czymś głębszym, ale jak na razie komiks ten jest najlepszą nowością (nie wliczam w to wznowień) jaką czytałem w tym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz