sobota, 10 marca 2018

Batman. Świt mrocznego Księżyca. Matt Wagner



Matt Wagner to twórca mało znany w naszym kraju. Niemniej na rynku anglosaskim jest uważany za jednego z tuzów komiksu. Największe uznanie przyniosła mu seria Grendel opowiadająca o losach genialnego zabójcy. Mimo iż jego nazwisko kojarzy się z komiksem niezależnym to na przestrzeni lat zdarzyło mu się wielokrotnie pracować dla dużych marek. Między innymi stworzył dwie mini serie o Batmanie, które dziś uznawane są już za klasykę. W naszym kraju w zbiorczym wydaniu serwuje je Egmont.

Seria Wagnera nosi tytuł „Świt mrocznego księżyca” i w założeniu ma nawiązywać do opowieści o Batmanie przynależnych do okresu „Złotej Ery” (lata 30-50 ubiegłego wieku) ale przy tym, jest precyzyjnie (co nie jest normą) osadzona w uniwersum Batmana – dzieje się między „Rokiem pierwszym” Franka Millera a „Człowiek, który się śmieje” Eda Brubakera. Historia Wagnera to stara szkoła pisania komiksów o Batmanie i wszystko zostało tu potraktowane z należytym szacunkiem. Komiks opowiada o początkach kariery Człowieka Nietoperza i utrzymany jest w ponurej atmosferze. Twórca co prawda sięga po bardzo pulpowe motywy (Batmanowi przyjdzie tu walczyć z modyfikowanymi genetycznie ludzkimi bestiami i Czerwonym Mnichem- wampirem), ale nie robi tego beztrosko, nie szaleje i dba o to by narracja była poprowadzona tradycyjnie, bez charakterystycznych dla rozbuchanego superhero formalnych fajerwerków. 



„Świt mrocznego księżyca” to dzieło udane, przemyślane i kierowane do odbiorców oczekujących tradycyjnych opowieści o Człowieku Nietoperzu. To znakomita lektura i album który na półce musi mieć każdy fan Batmana. Tym samym, to co jest największą zaletą tego dzieła, staje się zarazem jego największą wadą. Brak tu bowiem autorskiego sznytu i najzwyczajniej odwagi, bo Wagner podszedł do Nietoperza na kolanach i nie zaserwował nam swojego indywidualnego spojrzenia na tego bohatera. Mimo iż album ten na pewno pozostanie w kanonie, to brak mu tego czegoś co sprawiałoby, że mielibyśmy do czynienia z dziełem wybitnym. Najzwyczajniej zabrakło nutki szaleństwa.

Wagner zajął się zarówno scenariuszem jak i oprawą graficzną. Mimo iż podoba mi się jego praca, to nie widzę sensu by mu kadzić, więc powiem to wprost: autor jest dobry w tym co robi, ale nie jest mistrzem ołówka. Stara się rysować realistycznie, ale widać, że jest tylko samoukiem i czasem średnio mu to wychodzi. Niemniej do tego co chce opowiedzieć zdecydowanie wystarcza mu warsztatu i trudno się do niego o coś konkretnego doczepić, tym bardziej, że wszystko uzupełniają genialne kolory nałożone przez nikogo innego jak samego Dave'a Stewarta, legendarnego rzemieślnika odpowiedzialnego za barwy w Hellboyu. To dzięki nim warstwa graficzna zyskuje, staje się mroczna i może być uznana za nieprzeciętną. 



Wiem, że trochę marudzę, ale taki los recenzenta. Szczerze jednak powiem, że bardzo się cieszę – zarówno jako fan Batmana jak i początkujący miłośnik Wagnera - że komiks ten ukazał się na naszym rynku, i chętnie zobaczyłbym u nas inne albumy stworzone przez tego autora, który przecież jest już klasykiem, a wiadomo, że klasyki nigdy dosyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz