piątek, 10 sierpnia 2012

Kiki z Montparnasse'u


Komiks do recenzji podesłała Kultura Gniewu. Dziękuję. 



Alice Ernestine Prin znana lepiej jako Kiki de Montparnasse to legenda francuskiej cyganerii i jedna z najsłynniejszych modelek w historii sztuki. Muza wielu artystów - malarzy, filmowców, fotografów. Przez jej burzliwą biografię przewijają się takie nazwiska jak Amedeo Modigliani, Chaim Soutine, Jean Cocteau, Man Ray. Jej życie zdaje się być świetnym materiałem na film, powieść czy właśnie posiłkujący się w dużej mierze warstwą plastyczną komiks.

W początkach definiowania się współczesnej powieści graficznej to głównie podejmowane tematy wnosiły coś świeżego do skomercjalizowanego medium, dziś jednak ten typ opowieści spowszedniał i można odnieść wrażenie, że niektórzy autorzy skłaniają się ku poważnym zagadnieniom licząc po prostu na łatwy zarobek. Największym błędem, jaki popełniają twórcy tego typu komiksów jest niezauważanie, że próba dogonienia literatury faktu jest kompletnie bezcelowa -  aby dzieło uznać można było za wartościowe, historia opowiadana za pomocą komiksu musi wnosić coś nowego do tematu, pozwalać spojrzeć na niego z innej strony. Zdają się też nie dostrzegać, że komiks to opowiadanie obrazem, a z historii snutych za pomocą tego medium trzeba wyciągnąć - uwaga, uwaga niespodzianka - komiksowość! Jasne, że nie każdy komiks musi być wyszukanym eksperymentem. Dobrze jednak, jeśli twórca zna możliwości medium i z nich umiejętnie korzysta. Twórcy "Kiki" popełnili oba ze wspomnianych błędów.

Mimo tego, że nie przepadam za tą metodą, to muszę przyznać, że stawanie blisko literatury jest oczywiście jakimś sposobem na stworzenie przekonującej komiksowej narracji. W tym przypadku twórcy zawierzyli głównie dialogom, ale za ich pomocą niestety nie udało im się wejść dostatecznie głęboko w tę historię. Scenariusz, chcąc ująć ogrom postaci, które pojawiły się w życiu bohaterki, leci po łebkach. Osobistości ze świata sztuki pojawiają się, by po chwili zniknąć i nie zostawić po sobie nic, ani w czytelniku ani na kartach komiksu. Zamiast ambitnego dzieła próbującego oddać ducha epoki, dostajemy komiks niebezpiecznie zbliżający się schematem do "Przygód Młodego Indiany Jonesa" - gdzie również pojawiała się masa historycznych postaci, ale nic mądrego z tego nie wynikało. Nie odnajdziemy tu skomplikowanych relacji międzyludzkich, psychologii, a i dobrze zbudowanej dramaturgi tu brak. Scenariusz to po prostu zbiór (czasem niezgrabnie opowiedzianych) motywów z życia Kiki.  Nawet najburzliwsze i najdłuższe związki, czy jej problem z uzależnieniem od narkotyków są potraktowane po macoszemu.


 Autorom zabrakło też jakiejś myśli przewodniej i ograniczyli się tylko do pobieżnego streszczenia życia bohaterki. Wyrywkowość scenariusza niekoniecznie musi być jednak wadą - weźmy za przykład wydany u nas w zeszłym roku "Logikomiks". Jego kanwą również były epizody z życia historycznej postaci, ale twórcom przyświecało coś więcej niż nakreślenie tylko noty biograficznej. Luźno posklejane ze sobą zdarzenia z życia Bertranda Russella były pretekstem do przedstawienia czytelnikowi prezentowanej przez niego idei i jej rozwoju. Przy tym był to komiks nie bojący się ciekawych formalnych rozwiązań - a do tego przecież niezbyt trudny w odbiorze i posiadający równie szeroki target. Warto również wspomnieć o "Carlos Gardel: głos Argentyny". Cechuje go całkowita opozycja dla poetyki zaprezentowanej w "Kiki". To komiks o wysokich walorach artystycznych i mało przystępnej warstwie formalnej - a co za tym idzie znikomym potencjale komercyjnym. Biografia tytułowego śpiewaka staje się wręcz sprawą trzeciorzędną, a na pierwszy plan wychodzą tematy związane z tożsamością narodową Argentyńczyków. Oczywiście trudno oczekiwać od twórców "Kiki", by próbowali robić coś tak radykalnego, ale dobrze by było, gdyby w tym komiksie przez pryzmat Królowej Montparnasse'u opowiedziano również o twórcach z którymi pracowała. Za pomocą ich dzieł można było wejść przecież w dialog z formą komiksową (tak jak przepisywano sztukę na komiks w "Lost Girls"). Niestety autorzy przedstawili postać Kiki i jej losy jednowymiarowo, nie poświęcając należytej uwagi artystycznej części jej życia. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że temat został po prostu zmarnowany - bo dostajemy do rąk "komiks środka" -  bez wartości artystycznej, pozbawiony emocji i poetyki, jaka powinna cechować opowieść tego sortu. Na szczęście historia Kiki jest na tyle ciekawa, że komiks i tak czyta się z zainteresowaniem, ale podejrzewam, że życie Królowej Montparnasse'u byłoby interesujące nawet w formie przekazywanej ustnie kawiarnianej opowieści.


 Bocquet i Catel stworzyli komiks nieciekawy formalnie, nawet nie aspirujący do tego, żeby w interesujący sposób wykorzystać mocne strony opowieści obrazkowej. Jak wspomniałem, fabułę popycha do przodu głównie dialog, więc skoro brak tu narracji pozakadrowej, to teoretycznie powinna to być ciekawa komiksowa robota. Nic bardziej mylnego - rysunki niezbyt efektownie uzupełniają wypowiadane kwestie, sekwencyjność jest nieciekawa a czasem nazbyt skrótowa. Użyto najprostszych środków graficznych i narracyjnych, co co prawda sprawia, że komiks czyta się łatwo, ale od strony artystycznej to rzecz miałka. Pomysł, by świat międzywojennego Paryża - pełen kolorów, sztuki i awangardowych artystów - ukazać w tak oszczędnej, pozbawionej barw i cieni stylistyce, nie wpłynął dobrze na jakość tego komiksu. Mógł być to zabieg celowy - tak jak w przypadku wybitnego "Fun Home", gdzie zachowawczość i chłód grafiki kontrastowała z pełną kolorów warstwą literacką - jednak narracja słowem nie ma w tym przypadku ambicji uzupełnienia tych niedostatków. Rysunki są typowymi przedstawicielami francuskiej szkoły - w trakcie lektury mogą nasunąć się skojarzenia Trondheimem czy Sfarem, ale to zdecydowanie nie ta liga. Zestawienie "Kiki" z narysowanym przez Sempe albumem "Paryż" sprawi, że poczujemy zażenowanie. Nawet gdyby porównać je do ilustracji pomniejszych twórców operujących tym stylem (np Alfonso Zapico znanego u nas z "Café Budapeszt" ) wypadną blado. Sam model opowiadania zbliżony jest jednak bardziej do powieści graficznej w eisnerowskim rozumieniu tego nurtu.


Obyczajowo-biograficzna, quasi-reportażowa, historyczna powieść graficzna to dziś bardzo popularna tendencja. Jestem miłośnikiem i zbieraczem komiksów tego sortu. Podchodzę jednak do tego typu pozycji zachowawczo, mając w pamięci moje ulubione tytuły i wybitnych przedstawicieli nurtu - co w uprawianiu krytyki tego typu komiksów powinno pomagać ale o dziwo nie pomaga wcale. Moje oczekiwania okazują się zazwyczaj wygórowane. Zawiodłem się na wielu cenionych tytułach, ale w kilku też zakochałem się bezgranicznie. Wiem, że czytając mój tekst możecie odnieść wrażenie, że "Kiki" jest komiksem złym, ale tak nie jest. Jest za to komiksem przeciętnym i niczym nie wyróżniającym się w swoim nurcie, choć zarazem będącym jednak całkiem niezłą rozrywką. Osobiście uważam, że jest też niestety przykładem tego, jak tworząc tego typu dzieło niefortunnie można minąć się z fascynującym tematem.  Cieszy mnie powrót Kultury Gniewu do wydawania zagranicznych komiksów, dlatego krytyka "Kiki z Montparnasse'u" przyszła mi z trudem. Rozumiem jednak intencje wydawcy. Recenzentka "Guardian" Rachel Cooke napisała, że w "Kiki" podoba jej się to, że lektura dostarczyła jej tak dużego zastrzyku informacji jak przeczytanie jednej z wielu książek poświęconych Alice Prin. Temat jest nośny i jestem pewien, że "Kiki" chętnie przeczytają ludzie którzy oprócz "Mausa" i "Persepolis" nigdy nic więcej w rękach nie mieli, którzy sięgają po komiks tylko za rekomendacją innych laików i wysokonakładowej prasy. "Kiki z Montparnasse'u" kupią ze względu na ciekawą tematykę i nawet nie zauważą problemu tej publikacji. Wiem, że ktoś może zaraz przyjść i powiedzieć - "hej, nie każdy komiks musi być arcydziełem ty bucu"! Tak więc uprzedzam fakty - trochę jeszcze tych arcydzieł do wydania zostało. Dla miłośników sztuki komiksowej "Kiki" to kolejna pozycja która opóźniła wydanie takich tytułów jak "Jimmy Corrigan" czy "Asterios Polyp".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz