Czarna Mańka to książka specyficzna. Powstała niejako "z odzysku", bo jej bazą jest niedawno odnaleziony rękopis scenariusza spisanego przez dwóch przyjaciół dobre czterdzieści lat temu. Biorąc ją do ręki dość szybko zdajemy sobie sprawę, że to po prostu (dość karkołomna) próba wydobycia na światło dzienne tekstu, który dla wielu osób - w tym i dla mnie - jest bardzo ważny. Choć jego podstawą był słynny warszawski mit miejski, nie ma się co oszukiwać - prawdziwym powodem walki o ocalenie tego znaleziska jest postać Stanisław Staszewskiego.
Na ile jest to rzecz wierna zapiskom wiedzą tylko wydawcy którzy mieli wgląd w owe rękopisy, ale nawet jeśli ostateczną formę temu tekstowi nadał współcześnie sam Bonarski (m.in. współautor scenariusza Hydrozagadki), to atmosfera charakterystyczna dla twórczości Staszewskiego jest tu wszechobecna. Wkraczamy w uniwersum w którym miłość, zdrada i zbrodnia kroczą ramię w ramię. Kieliszki brzęczą, świszczą otwierane noże sprężynowe, wódka i krew leją się strumieniami. Mówiąc krótko - ci, którzy sięgają po tę pozycję szukając echa Celiny czy Balu kreślarzy - nie będą zawiedzeni.
Jak wspomniałem na początku - bazą książki był scenariusz filmowy, ale nie rozpatrywałbym jej wartości tylko w tych kategoriach. To tekst niesamowicie żywy i pobudzający wyobraźnię do tego stopnia, że może funkcjonować również jako całkowicie autonomiczny twór. Patrząc z perspektywy warsztatu filmowego możemy uznać, że to mocno rozbudowany synopsis, który w warstwie literackiej (!) został sprytnie wystylizowany na kino nieme. Jeśli miałbym szukać odpowiedników we współczesnym kinie, to powiedziałbym, że poetyką Mańka zbliżona jest do filmów Sylvaina Chometa. Podobnie jak najsłynniejsze dzieła Francuza - mam na myśli oczywiście Trio z Belleville i pominiętego przy ostatnich Oscarach wybitnego Iluzjonistę - to swoisty artystyczny oksymoron, bo z jednej strony opowiadana jest na zasadach kina niemego, z drugiej przepełniona jest dźwiękami i kolorami. Do tego twórcy z podobnym namaszczeniem potraktowali stylistykę retro, w której utrzymane jest owo wydawnictwo.
Nie sposób nie zwrócić uwagi na zabawną, postmodernistyczną formę podania treści. Tekst uzupełniają kolaże stworzone z - często dość zabawnych i zaskakujących - wycinków prasowych i starych reklam. Natomiast skład warstwy literackiej - rozmieszczenie tekstu i uzupełnienie go piktogramami - nawiązuje do form, które mi osobiście kojarzą się z prasą satyryczną i (o ile dobrze pamiętam, bo nie trzymałem w rękach tego typu gazetek od późnego dzieciństwa) brukowcami spod znaku Detektywa. Cała strona plastyczna, nawet jeśli dość gazetowa i naiwna, czyni z niej twór, z którym chce się obcować nie raz. Tym bardziej, że całość oddana jest czytelnikom jako ekskluzywny album w formacie a4.
Lubię mieć w kolekcji takie gadżety.
Edytorsko książka dopracowana jest pod każdym względem. Papier, który wybrał wydawca, świetnie oddaje atmosferę starej publikacji prasowej, a zarazem daje wrażenie obcowania z czymś ekskluzywnym. Wydaje mi się, że w tej formie ( dokładnie na tym papierze!) świetnie prezentowałby się Pinokio z Kultury Gniewu. Rękopis Poleca!