Poprzednim razem (klik) stwierdziłem, że bardzo trudno pisać o prozie McCarhy'ego. Nie zmieniłem zdania. Pisanie o niej jest nie tyle trudne, co całkowicie bezcelowe. No ale znowu spróbuję...
To chronologicznie druga książka McCarhy'ego, tak się składa, że to również druga jego autorstwa, którą dane mi było przeczytać. Tradycyjnie już, zacznę od karkołomnej metafory: jeśli miałbym porównać te książki do malarstwa, to Strażnika Sadu nazwałbym zbiorem pejzaży, a W ciemność zbiorem portretów. To proza oparta na ludziach, tkana z ich płaczu, a nie z zawodzenia wilków i krzyków lelków kozodojów. Oparta na domokrążcach, wisielcach i bimbrownikach, malowanych na tle prowincjonalnych małych sklepów, drewnianych kościołków i cmentarzy.
Strona warsztatowa też wypada inaczej - wyraźnie widać nie tylko przeniesienie środka ciężkości, ale też zmianę stylu. Niekoniecznie nazwałbym dziś tę zmianę ewolucją, bo według mnie nie jest to zmiana na lepsze. Mimo tego, że jego proza kondensuje się i - być może - staje się bardziej przystępna, to niestety mniej jest w niej poezji, mniej metafizyki. Co prawda zdarzają się takie akapity:
Zaczęła cicho płakać, ukrywając twarz w dłoniach. Druciarz jeszcze długo słyszał jej płacz na drodze. Słyszał go daleko, niosący się ponad zimnymi, ale parującymi jesiennymi polami, a naczynia pobrzękiwały w ciemności jak boje jakiegoś mrocznego, jałowego wybrzeża i słyszał, jak jej szloch stopniowo cichnie, by wreszcie całkiem zamilknąć, niczym krzyk ptaków morskich w ogromnej, słonej, czarnej samotności, której strzegą.
Wartości prozy McCarthy'ego nie sprowadzałbym do funkcji czysto interpretacyjnych - bo nie w tym tkwi jej siła - ale już od samego początku trudno jest nie dostrzec wątków biblijnych obecnych w tej powieści. Niestety, w literaturze (i nie tylko) cytat, parafraza mocno już spowszedniały i, patrząc z dzisiejszej perspektywy, wszystkie odniesienia jakie tu znalazłem - prócz mocnej puenty - zdają się być dość trywialne. Problem tkwi też w tym, że W ciemność stara się być rzeczą głębszą , celującą wyżej, niż sugerowana na rewersie okładki "mroczna baśń." Książka ma co prawda dużo wspólnego z Nocą Myśliwego, ale nie jest aż tak fantastyczna czy bajkowa, więc mniej można wg mnie tym topornym alegoriom wybaczyć. W każdym razie, jeśli W ciemność jest mroczną baśnią, to życie większości z nas musiałoby być mroczną baśnią... a ta nazwa, jakkolwiek poetycka, to do tego bagna - w którym wszyscy się taplamy - raczej mi nie pasuje.
*Nie zawsze jest to oczywiście zaletą, ale umówmy się, że w przypadku mocno pretekstowej fabularnie prozy Cormaca tak jest.
Mam wydanie miękkookładkowe ( jest też wersja HC), ale jak najbardziej wszystko z nim OK. Swoją drogą - okładki, które są wizytówką tej serii - projektu Michała Karcza, ważam za znakomite. Oszczędna, spójna stylistyka świetnie podkreśla atmosferę prozy McCarthy'ego. Zastanawia mnie, czy zmieniająca się tonacja kolorystyczna ma jakiś zamysł. Ale o tym przekonam się dopiero, gdy na półce będą stały wszystkie książki McCarthy'ego. Czego sobie i Wam życzę... Przekład? Na medal. Literówek nie ma. Brawo.