Książkę do recenzji podesłało wydawnictwo Miligram. Wielkie dzięki!
Nie wiem, czy może być lepsza rekomendacja Wywiadów niż to, że o 3 w nocy robiłem sobie kawę, żeby mimo zmęczenia ciężkim dniem i innymi, mniej wdzięcznymi lekturami, móc je czytać dalej. Nie zdarzyło mi się to od wielu lat. Oczywiście target zostanie mocno zawężony przez fakt, że przepytywany jest znany głównie jako twórca komiksów, ale to książka nie tylko dla fanów Moora. To książka nie tylko dla komiksiarzy. To książka dla każdego, kto tworzy lub interesuje się tworzeniem jako takim.
Jeden z cytatów znajdujących się na rewersie książeczki charakteryzuje Moora jako "Orsona Wellesa komiksu". Ciekawe stwierdzenie. Przyznam, że kiedy przeczytałem je pierwszy raz zacząłem rozmyślać nad jego zasadnością. Nie wiem, na ile jest ono wyrwane z kontekstu, bo może być trafne, gdy spojrzymy na to w kategoriach walki z przemysłem rozrywkowym w imię wolności i poszanowania Autora. Jeśli popatrzymy od strony poszerzania języka medium - też może być trafne, bo obaj panowie dla swoich "muz" zrobili wiele (niektórzy nawet powiedzą że zrobili wszystko). Jednak o ile zabiegi formalne, które do kina wprowadził Welles stały się normą, to to, co z medium wyprawia Moore jest unikalne i w większości przypadków nieosiągalne dla innych twórców. Dla mnie jego komiksy często bywają wręcz definicją dojrzałej sztuki, albo inaczej... są tym czego w sztuce szukam, a szukam w niej Boga... Boga? No właśnie. To, co ja umownie "z braku laku" nazywam Bogiem, Moore nazywa Magią i bezpośrednio utożsamia ją z aktem kreacji.
Fragment filmu The Mindscape Of Alan Moore.
Wypowiedź między innymi nt Magii.
To właśnie temat tworzenia, kreacji i jej wpływu na otaczający nas świat jest głównym (ale nie jedynym) tematem pierwszego z dwóch przeprowadzonych na przestrzeni poprzedniej dekady wywiadów. Sam Moore - człowiek kojarzący mi się do tej pory z mrocznym mistykiem, okazuje się bardzo otwarty i bez skrępowania opowiada o swojej pracy w najdrobniejszych szczegółach. Możliwe, że to zasługa przepytującego go Billa Bakera, bo dokumenty i video-wywiady, które do tej pory widziałem (np Mindscape of Allan Moore) mitologizowały i kreowały go na "samotnika z Northampton". Jednak postrzegany przez pryzmat Wywiadów okazuje się zupełnie inną osobą, która, mimo wielkiego uduchowienia, nie jawi się jako ogarnięty twórczym amokiem szaleniec, tylko całkowicie świadomy swojego warsztatu rzemieślnik, który - wg jego własnej definicji geniuszu - kręci gałkami którymi nikt nigdy jeszcze nie kręcił.
W drugiej części książki bardzo dużo miejsca poświęcono zatargom Moora z gigantami przemysłu rozrywkowego. To zabrzmi jak żart rodem z Monty Pythona (Dwie Szopy), ale główny bohater tej farsy powinien mieć pseudonim Alan "Pięć Komiksów" Moore . Pięć komiksów! Zaledwie do tylu, spośród dziesiątek napisanych przez siebie tytułów, posiada pełne prawa autorskie! Współczesna branża komiksowa, a raczej jej część biznesowa, wypada na jego ustach wręcz odrażająco a i tak zdaje się być jedynie zakompleksionym cieniem prawdziwej Sodomy i Gomory (czyt. Hollywood). Gdy czyta się szczegóły na temat tego jak FOX i DC go potraktowały, to raz straszno, raz śmieszno. Niby czasy się zmieniają , twórcy stają się bardziej świadomi, ale na pewno identyczny scenariusz powtarza się teraz na rynku gier komputerowych*, więc to cały czas aktualna sprawa. Przy okazji wątku o ekranizacjach oberwało się zarówno widzom, jak i nieoduczonym recenzentom filmowym, którzy nie sięgają po pierwowzory.
Oprócz wspomnianych przeze mnie tematów przewodnich znajdziemy tu wiele pomniejszych informacji i anegdot związanych nie tylko z pracą Moora, ale też z historią komiksu. Czyta się to jednym tchem, jak snutą przy piwie opowieść, przez co książka błyszczy wśród dominującego w polskiej literaturze fachowej akademickiego nadęcia. To ważna pozycja - zarówno dla odbiorców aspirujących do pisania o medium, jak i dla twórców. Może nie aż tak, jak Truffaut/Hitchcock dla filmu, ale ważna.
Gdy światło padnie na okładkę pod kątem, na twarzy Moora pojawi się naniesiony znakiem wodnym pentagram. Zachęcam do kupna bo nakładu zaraz nie będzie.
* Oj będzie płacz! Może nigdy nie poznamy nazwisk wielu wizjonerów - tylko dlatego, że są zatrudniani na zasadzie szarego mużdynienia w wielkich korporacjach.
to lakier uv, nie "znak wodny" ;)
OdpowiedzUsuńuj .nie wiedziałem co to a chciałem wspomniec bo fajne.
OdpowiedzUsuńCzekam na paczkę :> Przekonałeś mnie.
OdpowiedzUsuń