Trochę mi wstyd, no ale kiedy ta płyta wyszła nie słuchałem już Neurosis i nie spodziewałem się że Von Till zrobi solowo coś takiego. A krótko mówiąc zrobił coś co brzmi jak Mark Lanegan z najlepszego okresu. Mocno akustyczna, blusująca, altcountrowa, uzależniająca płyta. Są tu nawet jakieś echa neofolku. Więcej nie ma co pisac.... I nie, to nie śpiewa Lanegan to śpiewa Von Till. Wisienką na torcie są covery Townesa Van Zandt, Nicka Drake i inspiracje Johnem Fahey .
sobota, 27 marca 2010
wtorek, 23 marca 2010
Vocokesh - The Tenth Corner (2004)
"In Wisconsin, lysergic visionary Richard Franecki dealt a fatal blow to the song format with the cassettes and records of his project F/I. His best Hawkwind and Chrome impersonation was on Space Mantra (1988). He then formed Vocokesh and proceeded to apply analog electronics to raga-rock, interstellar Pink Floyd and Grateful Dead's acid-rock, particularly on the enigmatic and imposing Smile And Point At The Mountain (1995) and on the more ethnic Paradise Revisited (1998). "
Mocno krautująca rzecz, z kilkoma interpretacjami soundtracków( dwa do filmów jodorowskyego i jedni floydzi z Antonioniego). Polecam.
sobota, 13 marca 2010
Jodorowsky vol II : Szalona z Sacre Coeur i Biały Lama
Szalona z Sacre Coeur
Sam J. powiada że to wszystko wydarzyło się naprawdę.Wierzyc mu oczywiście nie można, ale komiks i tak robi niesamowite wrażenie. Z początku dość kameralna opowieść o życiowych i filozoficznych problemach podstarzałego wykładowcy, ostatecznie okazuje się bardzo zaskakująca, zabawna i urasta do międzynarodowej intrygi z iluminacją w tle. To komiks który prawdopodobnie przekonał by do Jodorowskyego niejednego zajadłego wroga jego twórczości. Mimo dośc dużego nawału "filozoficznego bełkotu", nie posiada przytłaczającego ciężaru innych pozycji naszego ulubieńca. Jak zekranizują kiedyś tą historie to pewnikiem wyjdzie coś ala filmy Allena połączone z Rodrigezem. Jest nawet rola dla Maczete:). Trochę mi ten komiks dał do myślenia, nie mam tu na myśli refleksji co do jego treści. Nie. Raczej myślałem o tym że moje ulubione rzeczy Jodorowskyego to te w których troszkę bardziej trzyma się ziemi... Śmiało postawił bym go gdzieś w okolicach mojego największego favu - Juan Solo - który nawet tematyką jest w kilku momentach podobny.
Rysunki Moebiusa - jak zwykle masterstwo, z charakterystycznymi dla niego zmianami stylów(wydanie zbiera 3 albumy - 2 pierwsze podobnie narysowane , trzeci już z widoczną zmianą kreski).Komiks jest czarnobiały więc żaden gnojek - jak w przypadku Incala - tego komputerem nie mógł popsuć. Największym minusem jest nieproporcjonalna do ceny jakośc polskiego wydania - pomniejszony format, podatność na odkształcania, nieraz słabo nasycona czerń, syf , chujnia, mrok...ale zapewniam że i tak warto kupić. To komiks tak dobry że po lekturze dojebało mi do tego stopnia że zamówiłem z miejsca "białego lame", którego ze względu na horrendalną cenę miałem wcale nie kupować.
Polecam.
Biały Lama
Opowieśc o wykładowcy filozofii na Sorbonie który wplątuje się w romans ze studentką... zapowiada się kompletnie nie Alejandrowy temat - wiem. Ale to zdecydowanie najbardziej osobista praca Jodorowskyego z jaką się do tej pory spotkałem.
Sam J. powiada że to wszystko wydarzyło się naprawdę.Wierzyc mu oczywiście nie można, ale komiks i tak robi niesamowite wrażenie. Z początku dość kameralna opowieść o życiowych i filozoficznych problemach podstarzałego wykładowcy, ostatecznie okazuje się bardzo zaskakująca, zabawna i urasta do międzynarodowej intrygi z iluminacją w tle. To komiks który prawdopodobnie przekonał by do Jodorowskyego niejednego zajadłego wroga jego twórczości. Mimo dośc dużego nawału "filozoficznego bełkotu", nie posiada przytłaczającego ciężaru innych pozycji naszego ulubieńca. Jak zekranizują kiedyś tą historie to pewnikiem wyjdzie coś ala filmy Allena połączone z Rodrigezem. Jest nawet rola dla Maczete:). Trochę mi ten komiks dał do myślenia, nie mam tu na myśli refleksji co do jego treści. Nie. Raczej myślałem o tym że moje ulubione rzeczy Jodorowskyego to te w których troszkę bardziej trzyma się ziemi... Śmiało postawił bym go gdzieś w okolicach mojego największego favu - Juan Solo - który nawet tematyką jest w kilku momentach podobny.
Rysunki Moebiusa - jak zwykle masterstwo, z charakterystycznymi dla niego zmianami stylów(wydanie zbiera 3 albumy - 2 pierwsze podobnie narysowane , trzeci już z widoczną zmianą kreski).Komiks jest czarnobiały więc żaden gnojek - jak w przypadku Incala - tego komputerem nie mógł popsuć. Największym minusem jest nieproporcjonalna do ceny jakośc polskiego wydania - pomniejszony format, podatność na odkształcania, nieraz słabo nasycona czerń, syf , chujnia, mrok...ale zapewniam że i tak warto kupić. To komiks tak dobry że po lekturze dojebało mi do tego stopnia że zamówiłem z miejsca "białego lame", którego ze względu na horrendalną cenę miałem wcale nie kupować.
Polecam.
Biały Lama
Bardzo mieszane uczucia. Zbiorcze wydanie 6 tomów, napisanych między 1988 a 1993 rokiem, rzekomy klasyk europejskiego komiksu. Zaczyna się jak bardzo dobry europejski komiks przygodowy z elementami fantasy zaczerpniętymi z mitologi buddyjskiej. Aż trochę byłem zadziwiony takim stanem rzeczy, jakoś to mało Jodorowskie było. Mało szalone i zbyt gatunkowe. Ale było naprawdę dobre... J. nie oszczędził jak zwykle "religii" czy raczej struktur władzy(" I donít like religion-religion is killing the planet. (...) I believe in mysticism."). Pokazał zakłamanie i korupcje w klasztorach, fałszywych proroków i zgniliznę duszy kapłanów. Potem nastąpiły jakieś podróże astralne i akcję przygniótł nawał filozofii ale dalej było dobrze, czułem że Alejandro znowu opowiada mi tą samą historie co zawsze (droga do oświecenia przez traumę itd). Niestety, bardzo zawiódł mnie koniec tego komiksu... Alejandro ubódł moją inteligencje i uduchowienie serwując filozoficzną brednie pokroju Anthonyego de Mello. Nie chodzi już o sam jej wydźwięk, tylko o to że czytałem te 300 stron tylko po to żeby takie coś mi dojebał(zresztą owy motyw pojawiał się już w tym komiksie wcześniej). Możliwe że to komiks nie dla mnie. Może celem Jodorowskyego był mainstreamowy, nastoletni czytelnik. Niemniej mam mu to zdecydowanie za złe. Poczułem się jak w tej słynnej piosence Rollinsa "Liar" ("And I'll tell you things that you already know so you can say:I really identify with you, so much.")... Krótko mówiąc nie doznałem katharsis. Za to odparłem "Mistrzowi" jak słynny facet z TV Shopu: "panie daj pan spokój".
Co do rysunków: nie będę ukrywał że od czasu Juana Solo uwielbiam Bessa. Mimo kilku słabszych plansz i monotonnej kolorystyki - która skądinąd pasuje do geograficznego umiejscowienia wydarzeń - to pod kątem grafiki jestem z tego albumu więcej niż zadowolony. Co prawda mało tu cycków i przemocy ale jakoś przeżyje... Jednak patrząc na cenę to zdecydowanie nie polecam tego zakupu. No chyba że ktoś jest kolekcjonerem... tyle że wtedy to już go pewnie ma.
Co do rysunków: nie będę ukrywał że od czasu Juana Solo uwielbiam Bessa. Mimo kilku słabszych plansz i monotonnej kolorystyki - która skądinąd pasuje do geograficznego umiejscowienia wydarzeń - to pod kątem grafiki jestem z tego albumu więcej niż zadowolony. Co prawda mało tu cycków i przemocy ale jakoś przeżyje... Jednak patrząc na cenę to zdecydowanie nie polecam tego zakupu. No chyba że ktoś jest kolekcjonerem... tyle że wtedy to już go pewnie ma.
środa, 10 marca 2010
wtorek, 9 marca 2010
Bruno Coulais - The Secret Of Kells (2009) [soundtrack]
"Sekret księgi z Kells" to może nie arcydzieło, ale na pewno nadzieja na lepsze jutro w mainstreamowym filmie animowanym. Osobiście nienawidzę animacji 3-D pokroju Szreka i innych gówien ''dla wszystkich'' o zwierzaczkach i innych chujach.W przeciwieństwie do zalewu Szrekowego chłamu "Sekret księgi z Kells" stoi artystycznie na bardzo wysokim poziomie. Na pewno nie stępi wrażliwości plastycznej małego dziecka, wręcz przeciwnie, może go zapoznac ze światem estetyki którego do tej pory nie spotkało w żadnej innej bajce. Nie mogę tego nigdzie wygooglac, ale na oko dizajn postaci to robota Cyrila Pedrosy znanego u nas z komiksu "Trzy cienie" (pracował onegdaj w studiu Disneya np przy "Herkulesie"). To jeszcze nie wszystko... jak dla mnie największym plusem jest soundtrack piękny do tego stopnia, że mnie, starego dziada przyprawił niemal o łzy i kilka orgazmów muzycznych. Znajdziemy tu przecudnej urody mistyczny folk (neofolk?), typową muzykę ilustracyjną, niepokojące wielogłosowe chóry i magię, magię, masę magii. Ścieżkę wyszatanił pan, który robił muzę do Mikrokosmosu i Makrokosmosu - Bruno Coulais.
Polecam i film i soundtrack.
wtorek, 2 marca 2010
Peter Scion
- ''Peter Scion is a Swedish musician who in the 90's and a couple of years into the 00's privately released a series of albums of psychedelic folk. The albums were released as micro edition CD-R:s and are now hard to find. Peter Scion retired from music making in the early 00's. This blog offers (legally and for free) Peter Scion's music recorded as a solo performer, and as a member of Continental Soul Searchers, Modryn and Pangolin.''