„This is a man's world”. Dokładnie chodzi o przemysł wydobycia węgla. Każda kobieta pracująca w tym sektorze budzi sensację wśród współpracowników i to wcale nie w pozytywnym sensie. Kate Beaton, autorka mocno nagradzanej powieści graficznej „Kaczki”, spędziła dwa lata w kanadyjskich obozach pracy (sic! Wiem, jak to brzmi, ale to małe miasteczka skupione wkoło kopalni, więc jak je inaczej nazwać?). Musiała tam pracować, by spłacić kredyt studencki, który zaciągnęła na studia humanistyczne. Nie wspomina tej pracy dobrze. Mówi się, że żadna praca nie hańbi, ale doświadczenia autorki są bolesne i nie ukrywa ona przypadków przykrego seksizmu, nawet jeśli nie wszyscy jej współpracownicy byli kanaliami. Nieraz czuła złość, była do głębi samotna. Gdy próbowała się poskarżyć, dano jej właśnie do zrozumienia, że to męski świat i sama się w niego wepchnęła, jakby to właśnie ona była wszystkiemu winna.
Sam spędziłem trochę czasu w różnych fabrykach i też mam przykre wspomnienia. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby przekuć je w bestsellerowy komiks, bo uważałem, że nie ma o czym opowiadać. Dla wielu ludzi na ciepłych posadkach to może być zaskakujące, ale ja w czasie lektury tylko ze zrozumieniem potakiwałem głową. Oczywiście, autorka miała przejebane – zaliczając najpierw narzędziownię a potem biuro – moim zdaniem jednak pracownicy fizyczni mają jeszcze gorzej i w sumie ich perspektywy mi brakowało w tym komiksie. Choć naturalnie Kate nie chciała mówić za nich, część bohaterów z dalszego planu traktuje z jakąś czułością. Ogólnie te wspomnienia to bardzo dobra, drobiazgowa i do bólu szczera robota. Jeśli chodzi o komiksowe memuary tego typu to pierwsza liga, więc nie dziwią mnie te wszystkie nagrody. Zastanawia mnie tylko los tych ludzi, którzy muszą tyrać tak całe życie, nie mogą uciec do innej ścieżki kariery i siedzą w tym przemyśle po uszy. Jedyne co mogą zrobić to zagryźć zęby albo strzelić sobie w palnik. Jestem bardzo ciekaw, co oni by sądzili o tym komiksie? Jest w nim scena, w której bohaterka czyta komentarze pod artykułem na temat swojego miejsca pracy i spotyka się w nich z niezrozumieniem.
Fakt, że komiks ten ruszył samego Baracka Obamę (wymienił go jako jedną z najlepszych książek, jakie przeczytał w 2022 roku) jest już wręcz częścią narosłej wokół tytułu legendy. To świadczy o dwóch rzeczach: o mocy samego dzieła i o wrażliwości społecznej byłego prezydenta USA. Siłą wspomnień Beaton jest bowiem to zdecydowanie to, że chcąc nie chcąc współczujemy dziewczynie. Nawet jeśli jej robota nie była tak straszna jak jej współpracowników na innych stanowiskach i działach, to swoje przeżyła i umiała to przekuć w przekonujący kawałek komiksu.
Od strony graficznej nie ma tu wodotrysków. Beaton rysuje kreską bardzo uproszczoną, służebną wobec narracji i fabuły. Mimo iż nikogo ta warstwa nie powali, to sprawdza się w swojej roli idealnie. Nie ma też jednak co ukrywać, że to warstwa literacka stanowi o sile tego komiksu. W krajowych recenzjach autorka doczekała się porównań z polskimi graficzkami. Z całym szacunkiem, ale taka Anna Krztoń rysuje od niej lepiej, ciekawiej, choć faktycznie to są podobne estetyki, więc zestawienie uznaję za bardzo trafne.
Lubię powieści graficzne tego typu. Mówiąc to mam na myśli te wszystkie wspomnienia komiksowe, które stały się głosami pokolenia wychowanego na Eisnerowskim spojrzeniu na medium. Komiks Beaton jest właśnie jedną z wielu takich pozycji. O jej unikatowości świadczy jednak to, że nie zginęła w tłumie. Według mnie rzemieślniczo aż tak bardzo się nie wyróżnia, od strony komiksowej to bowiem średnia robota. Ważne jest to, co autorka wlała w warstwę fabularną, która posiada potencjał publicystyczny, bo ostatecznie to zajmujący komiksowy esej. To jest jego główną siłą.